Ostatnia niedziela maja, zapowiedziana przez pogodynkę piękna pogoda i chęć do jazdy. Tyle wystarczyło, żebym złapał kila batonów, napełnił bidon i wyruszył w trasę rowerem z Krakowa do Nowego Targu i z powrotem. Ta trasa już chodziła mi po głowie od jakiegoś czasu. Właśnie przyszedł moment realizacji planów.
Wyjazd z Krakowa
Wyjechałem około 10 i skierowałem się w stronę Kurdwanowa, ul. Cechowej, aby później skręcić z niej w ul. Podgórki. Tu od razu zaczął się dość stromy podjazd 4 kategorii. Miałem plan dotrzeć tędy do Swoszowic, a następnie Świątnik Górnych, ale zamiast skręcić w prawo na końcu ul Podgórki, to skręciłem w lewo i pojechałem w stronę Wieliczki. Dojechałem do ul. Podgórskiej w Wieliczce, gdzie spotkałem się z kolejną wspinaczką 4 kategorii, aż do ul. Grabówki, do samego szczytu wzniesienia, główną drogą. Na szczycie skręciłem w prawo i pojechałem dalej mijając Sygneczów do pętli autobusowej Grabówki. Tutaj na rozwidleniu skręciłem w lewo. Dalej przez Podstolice, mijając stację narciarską po lewej stronie do miejscowości Rzeszotary Górne. Tutaj na rondzie zjechałem pierwszym zjazdem do Świątnik Górnych. Następnie w kierunku Sieprawia, a dalej do Myślenic.
Opisuję tutaj dokładniej tę trasę, gdyż sam się tam pogubiłem, a nawigacja pomagała umiarkowanie, gdyż używałem zwykłej nawigacji samochodowej z telefonu. Widać to na mapie, na śladzie GPX. Ostatecznie można było pojechać inną, lepszą trasą. Dlatego, jak się nie za bardzo pamięta drogę, to lepiej wcześniej włączyć nawigację.
Myślenice
Do Myślenic droga prowadzi wśród wiosek, poprzez zróżnicowany, pagórkowaty krajobraz. Wjechałem do miasta ulicą Kasprowicza i kierowałem się na południe. Na pierwszym rondzie, skorzystałem z drugiego wyjazdu, w ul. Żeromskiego. Dojechałem do skrzyżowania z ul. Słowackiego, gdzie skręciłem w jedyną możliwą stronę, czyli w prawo, a następnie w lewo i przeciąłem drugą nitkę tej ulicy na wprost, czyli wjechałem na ulicę Marszałka Józefa Piłsudskiego. Na końcu tej ulicy, na rondzie im. Marka Nawary skorzystałem z pierwszego zjazdu i znalazłem się na ul. Mostowej, którą przejechałem kawałek wzdłuż nowej Zakopianki, a następnie pod nią, aby ostatecznie znaleźć się na starej Zakopiance, która się znajduje po prawej stronie tej nowej.
Do Naprawy
Jadąc tą drogą mijałem kolejno następujące miejscowości: Stróża, Pcim, Lubień, a następnie Tenczyn. W Tenczynie, po lewej stronie drogi znajduje się stacja benzynowa, na której zatrzymałem się w celu uzupełnienia płynów. Przede mną była dość długa, ale niezbyt stroma wspinaczka do Naprawy. To około 6,5 km. Na niebie zaczęły pojawiać się gęstsze chmury. Wyruszyłem w drogę bez zbędnej zwłoki i już na wysokości obelisku upamiętniającego wypadek z 1994 roku zaczęły padać pierwsze krople deszczu. Przyspieszyłem z myślą, że zatrzymam się na jakimś przystanku autobusowym i przeczekam. Jakimś cudem udało mi się jeszcze dojechać do zatoczki przystankowej na zakręcie w Naprawie, gdy rozlało się na dobre.

Po chwili dołączył do mnie kolarz jadący z Myślenic w stronę Nowego Targu. Po kilku chwilach na przystanku zrobiło się gęsto od motocyklistów, a zatoczka wypełniła się samochodami i motocyklami. Zrobił się taki deszcz, że nawet autem lepiej było przeczekać. To czekaliśmy. Wykorzystałem ten czas na zjedzenie czegoś. Zadzwoniłem do Nowego Targu, do znajomego, żeby zapytać, czy tam też pada deszcz. Okazało się, że nie pada, więc postanowiłem przeczekać deszcz i jechać dalej. Kolega kolarz z Myślenic zawrócił do domu i pojechał trochę w deszczu. Ja chciałem, żeby całkiem przestało padać, bo nie lubię jechać na mokro. Deszcz jednak do końca nie odpuszczał i co chwilę słabł, to znów się wzmagał. Trwało to z godzinę.
Skomielna, Rabka
Gdy przestało padać pojechałem dalej. Wprawdzie droga była jeszcze mokra, ale chociaż na głowę nie padało. Minąłem serpentyny przy Małym Luboniu i zjechałem do Skomielnej Białej. Tutaj, na pierwszym skrzyżowaniu ze światłami skręciłem w lewo, w DK28. Tą drogą pojechałem trochę mniej niż 3km i skręciłem w prawo, w boczną drogę. Tak się stało, gdyż słuchałem poleceń nawigacji, która jak już wcześniej wspomniałem była zwykłą nawigacją telefonową, i na domiar złego miała ona włączony tryb rowerowy. Nawigacja telefonowa zna jeden typ roweru, czyli rower. W takim trybie potrafi przeprowadzać poprzez całkowite bezdroża, albo jakieś zapomniane ścieżki w lesie, bo przecież „rower” da radę. Nic to, że aktualnie jedziesz „szosą”, że telepie na każdej nierówności, że nie możesz prowadzić roweru, bo masz buty z przyczepionymi blokami. To wszystko dla niej nie istnieje i dlatego wpuściła mnie w tę drogę.

Piszę to dlatego, że ta nawierzchnia tej drogi wkrótce z asfaltu zamieniła się w betonowe płyty, które na łączeniach dawały niezapomniane wrażenia. Ta droga prowadzi do Rabki, gdzie nazywa się ul. Garncarską. Gdy już wizualnie skończyła się ta ulica, to nawigacja poprowadziła w lewo, a następnie, po około 150 metrach, w prawo. Tu nadal jest ulica Garncarska. Po przejechaniu około 200 metrów znalazłem się przy mostku z gustownymi schodkami na rzece Rabie. Według nawigacji należało po nim przejść na drugą stronę. Wziąłem rower pod pachę i przeszedłem po schodkach, potem przejechałem kawałek po mostki i znów zszedłem po drugich schodkach. To wszystko po to, aby znaleźć się w końcu w Rabce, na ulicy Sądeckiej.
Nie jedź tą drogą, bo jest lepsza
Gdybyście chcieli przejechać tą trasą, to akurat ten fragment odradzam dla roweru szosowego. Można sobie pojechać dalej drogą DK28 i dojechać do ronda, na którym należy zjechać na pierwszym zjeździe. To będzie już ul. Sądecka. Tą ulicą podążać prosto, aby dojechać do miejsca przy mostku na Rabie. Cały ten niby-skrót jest niepotrzebny.
Prawie 2 km ostro pod górę – Rdzawka
Dalej pojechałem prosto Sądecka, a gdy skończyła się Sądecka, pojechałem Podhalańską. Po około 400 metrach dojechałem do miejsca, gdzie trwała budowa ronda. Droga poprowadziła mnie prosto, dalej ulicą Podhalańską. Podhalańska prowadzi na obrzeża Rabki, w kierunku wsi Rdzawka. Tutaj droga powoli zaczyna prowadzić ku górze i tak stopniowo, przez kilka kilometrów, aby już za centrum Rdzawki przejść w konkretny długi podjazd o zmiennym nachyleniu. Przy mostku na jakimś strumyku stoi znak informujący o znacznym nachyleniu na długości 1,8 kilometra. Tuż za tym mostkiem zaczyna się bardzo stromo. Nie patrzyłem na licznik, bo byłem zajęty kręceniem pedałami, ale później sprawdziłem i widziałem tam nachylenie 15%, a miejscami nawet 17. Zdarzają się też niewielkie fragmenty o mniejszym nachyleniu. Wjazd na tę górę zajął mi około 15 minut ze średnią zawrotną prędkością 6,8 km/h. Tak dla informacji jeszcze podam, że podjazd w Rdzawce ma 3 kategorię w kolarskiej klasyfikacji podjazdów.
Prosto do Nowego Targu
Podjazd kończy się stopniowym wypłaszczeniem przy stacji benzynowej na Zakopiance. Teraz miałem za zadanie włączyć się do ruchu, na głównej ulicy, kierując się w lewą stronę. Zajęło mi to chwilkę, gdyż tędy już przemieszcza się cały ruch samochodowy w kierunku Zakopane-Kraków i przeciwnym. Akurat była niedziela i turyści zaczęli już powroty z weekendowego pobytu pod Tatrami. Gdy już udało mi się wbić na Zakopiankę sprawa wyglądała prosto. Zjechać główną drogą do Klikuszowej, a następnie do Nowego Targu. W Nowym Targu z ul. Krakowskiej, czyli Zakopianki skręciłem w lewo, w Klikuszówkę, aby po kilkudziesięciu metrach skręcić w prawo w taką przełączkę bez nazwy, która prowadzi do ulicy św. Anny. Ulicą św. Anny dojechałem do ronda Tichnera, z którego zjechałem pierwszym zjazdem, w ul. Kościuszki, która zaprowadziła mnie do Rynku.
Na Rynku znalazłem sobie miejsce, gdzie chciałem chwilę odpocząć i zjeść obiad. Wypadło na jedną z restauracji na płycie Rynku, gdyż można tam było bez problemu z rowerem wejść i siedzieć pod dachem. Tutaj zakończyła się pierwsza połowa trasy rowerem z Krakowa do Nowego Targu i z powrotem.
Pogoda sprawiała wrażenie, jakby miała spuścić mi na głowę jakiś spory deszcz, ale z jakiegoś powodu nie robiła tego. Na niebie kłębiły się ciężkie deszczowe chmury popychane górskim wiatrem. To wszystko przemieszczało się na północ.
Nowy Targ pełen przygód
Ledwie zająłem stolik i zdążyłem zdjąć kask, okulary i rękawiczki. Właśnie podłączałem słuchawki zamontowane na kasku do ładowania, gdy usiadł przy moim stoliku jakiś jegomość i oświadczył mi, że on tu siedzi, ale nie ma nic przeciw temu, żebym ja też przy tym stoliku siedział. No i nie byłoby może w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że to ja wcześniej zająłem ten stolik. Żeby nie wszczynać niepotrzebnych awantur stwierdziłem, że jestem mu bardzo wdzięczny za to, że się zgodził na moje siedzenie przy tym stoliku. Facet z sąsiedniego stolika, jak to usłyszał, to tak się obśmiał, że mało się nie udławił jakimś jedzeniem, bo widział całą tę sytuację od początku. Ale na tym sprawa z nieproszonym gościem się skończyła. Posiedział chwilę przy piwie, ja zamówiłem jedzenie i potem sobie poszedł do wewnątrz lokalu. Gość był znany, bo obsługa restauracji mówiła mu po imieniu.
Dobre jedzenie, ale niesmak pozostał
Zamówiłem karkówkę grilowaną z frytkami i sałatką z kiszonego buraka. Miałem obiekcje co do tego buraka, bo mi to kelner zarekomendował, ale w rezultacie wyszło, że całkiem to dobre było. Do tego jeszcze piwo 0% i właściwie nic więcej do szczęścia nie potrzebowałem.
Karkówka doskonała, frytki smaczne, no i burak kiszony okazał się trafiony.
Kolejna scenka rodzajowa rozegrała się przy płaceniu.
Poprosiłem kelnera o rachunek, a ten po chwili go przyniósł. Nie był zbytnio wygórowany. Za wszystko miałem zapłacić około 50 złotych. Miałem przy sobie kartę płatniczą i banknot 100 zł. Jako, że lubię gotówkę, zapłaciłem kelnerowi tą stówą. Ten sprawiał wrażenie zakłopotanego i pyta mnie – Czy ja mam panu wydać resztę? Teraz, to mnie wcięło. Trochę mi się ciśnienie podniosło, ale ostatecznie powiedziałem spokojnie do kelnera, że jednak bardzo bym prosił. Ja rozumiem, że liczą na jakieś napiwki, ale żeby takie teksty do klientów… Pierwszy raz coś takiego słyszałem. Na koniec zostawiłem mu jakiś napiwek, ale po pierwsze to nie było 50 złotych, a po drugie, to ja decyduję czy zostawiam napiwek i ile. Mam nadzieję, że poczuł, że popełnił faux pas. Gdybym zapłacił kartą, cała ta historia by się nie wydarzyła. Czasem opłaca się płacić gotówką.
Spakowałem się i pojechałem na Rynek zrobić sobie kilka fotek.
Droga powrotna
Z powrotem sprawa była prosta. Należało pojechać tę trasę po prostu w drugą stronę. Tak też zrobiłem, więc nie będę tera opisywać tego tak dokładnie. W razie potrzeby jest plik GPX. Napiszę tylko ważniejsze momenty.
Gdy dojechałem do Zakopianki ulicą św. Anny oczom mym ukazał się gigantyczny korek w stronę Krakowa. Było już po 16 godzinie i powroty z gór były w zenicie. Wbiłem jakoś w ten korek i przejechałem za skrzyżowanie. Jazda to żadna, bo głównie się stało między samochodami. Jakoś doturlałem się do Klikuszowej. Im dalej od Nowego Targu, tym ten korek stawał się rzadszy i były większe odstępy między autami. Auta powoli, ale jechały. Za Klikuszową już jechałem normalnie, a w Rdzawce zjechałem z Zakopianki, by tym razem zjechać szybko do Rabki. No i znów dałem się wpuścić na fatalny skrót z Rabki na DK28, który tym razem musiałem pokonać odwrotnie, czyli po krzywych betonowych płytach ostro w górę.
W Pcimiu – Kawa i Czarny Lew
Dalsza część drogi przebiegała sprawnie, ale co chwilę pojawiały się jakieś przelotne opady deszczu. Nie powodowały jednak przerw w jeździe, bo były – można powiedzieć – symboliczne. Dopiero w okolicach Pcimia deszcz rozpadał się na dobre. Nadleciały ciemne chmury, ale na zachodzie nadal było jasne niebo i świeciło słońce. Zatrzymałem się na przystanku, żeby przeczekać. Po około 30 minutach czekania, gdy trochę to padanie ustało przejechałem do centrum Pcimia, w okolice Galerii Czarny Lew, na stację benzynową. Tutaj wypiłem kawę i pokręciłem się pod dachem.

Jako, że dawno tu nie byłem, to trochę mnie zdziwił obecny wygląd i funkcja „Czarnego Lwa”. Kiedyś był to zajazd, który stał się swoistą marką turystyczną ze schyłkowego okresu PRL. Obecnie stary budynek został wyburzony a na jego miejsce, pod tą samą marką powstał galeria handlowa. W środku co prawda nie byłem, ale z zewnątrz robi dobre wrażenie.
Nawigacja rządzi
Po ustaniu deszczu z Pcimia ruszyłem w kierunku Myślenic, a potem Świątnik Górnych. W Świątnikach tradycyjnie już nie wiedziałem jak pojechać. Nawigacja mówiła najpierw w prawo, potem zawróć, a na koniec poprowadziła mnie drogą, której sam bym nie wymyślił. Mianowicie: ulicą Podgórską, Królowej Jadwigi do Paryża, a potem ul. Paryską, gdzie już skończył się asfalt, potem przez leśną drogę – niby kontynuację poprzedniej. W rezultacie tego kluczenia po lasach znalazłem się w miejscu o nazwie Ochojno Górne. Stąd już asfaltem pojechałem według wskazań nawigacji w kierunku Golkowic, a następnie Soboniowic i Baryczy. Z Baryczy dostałem się na ul. Niebieską i byłem już prawie z domu. Było już ciemno, a jazda przez las trochę mnie zmęczyła.
Podsumowanie
Podróż rowerem z Krakowa do Nowego Targu przez malownicze tereny Małopolski to wyzwanie, które dostarcza zarówno wspaniałych widoków, jak i wielu emocji. Trasa, prowadząca przez starą Zakopiankę i górzyste obszary, sprawdza wytrzymałość i umiejętności każdego rowerzysty. Mimo kapryśnej pogody i nieprzewidzianych trudności, takich jak błędne wskazówki nawigacji czy ulewne deszcze, wyprawa okazała się niezapomnianą przygodą. Przemierzając serpentyny, mijając historyczne miejscowości i zmagając się z wymagającymi podjazdami, można odkryć piękno polskich gór oraz poczuć satysfakcję z pokonania prawie 170 km na dwóch kółkach. Ponadto 2,5 km wzniesień też robi wrażenie. To idealna trasa dla tych, którzy szukają zarówno wyzwań, jak i bliskiego kontaktu z naturą.